Adaptacja ukochanej powieści nie jest łatwa, a co dopiero takiej, która jest tak wyraziście stylizowana, dwubiegunowa tonalnie i niestrudzenie dygresyjna, jak seminalne dzieło literatury postmodernistycznej Dona DeLillo z 1985 roku Biały szum. Pierwszoosobowa relacja Jacka (lub J.A.K., jak nazywano go w szkole) Gladneya z roku spędzonego w College’u na Wzgórzu, wywróconego do góry nogami przez toksyczny wypadek w powietrzu, to ponura, farsowa medytacja nad nieuchronnością śmierci. Jest to również opowieść o uniwersalnej niemożności stłumienia strachu przed śmiertelnością – próbujemy, jak tylko możemy, korzystając z rozpraszających czynników takich jak konsumpcjonizm, życie rodzinne i mass media. Tak, to nie do końca film o Marvelu.
Trzeba więc oddać to Noah Baumbachowi. Wziął książkę, o której wielu ludzi mówiło, że jest unfilmable, i szczerze mówiąc, nakręcił to gówno. Każdy kadr jest ciekawy, każdy ruch kamery i odrobina blokowania przemyślana White Noise’s tło jest bogatym gobelinem, pełnym kolorów, faktur i szczegółów. (Patrz: UFO na telewizorze na stacji benzynowej, kukiełki cieni na namiocie w obozie dla uchodźców) Jak na reżysera, który do tej pory pracował wyłącznie w sferze nisko- i średniobudżetowych dramatów interpersonalnych, Baumbach okazuje się bardziej niż biegły w scenach akcji. Fiorduje kombi, wypuszcza wspaniałą, złowieszczą chmurę, robi spektakl z korka ulicznego. Zderzenie ciężarówki z pociągiem, które wywołuje toksyczne wydarzenie w powietrzu, jest jedną z najbardziej wizualnie oszałamiających rzeczy, jakie widziałem w filmie w zeszłym roku.
I nie chodzi tu tylko o przełożenie słów na obrazy. Baumbach’s White Noise jest też momentami całkiem zabawny. Don Cheadle (jako profesor Murray Jay Suskind), w szczególności, tworzy piosenkę z dialogów DeLillo, uwypuklając wersy takie jak „Hitler jest teraz Hitlerem Gladneya” i „Wszyscy biali ludzie mają ulubioną piosenkę Elvisa” w całym ich podniosłym absurdzie. Wspólny wykład Suskinda i Gladneya zestawiający Elvisa i Hitlera jako chłopców mamusi jest punktem kulminacyjnym filmu, w którym dwaj profesorowie powoli okrążają się nawzajem w ironicznym pojedynku wysoko postawionych akademików.
Naprawdę, jest wiele pojedynczych momentów w filmie, które są godne podziwu, jeśli nie są pełnymi osiągnięciami filmowymi. To adaptacja, która jest niezwykle wierna książce, więc nie powinna zawieść fanów na gruncie wierności. A jednak w sumie? Film jest nie tyle wymagający, co frustrujący. Film Baumbacha nigdy do końca nie nabiera tempa narracji ani nie trafia w sedno emocji. Można odnieść wrażenie, że jest mniejszy niż suma jego części, co jest w końcu kłopotliwe Co dokładnie poszło nie tak? Stwierdziłem po wyjściu z seansu. Oto kilka teorii.
Czy Noah Baumbach źle obsadził Jacka i Babette?
Obsadzenie Adama Drivera jako Jacka i Grety Gerwig jako Babette ma sporo sensu. Rzućcie na Drivera ciemne okulary i cofającą się linię włosów. Daj Gerwig poty i duże włosy, a każdy z aktorów mniej więcej pasuje do fizycznych opisów bohaterów DeLillo. Dwójka aktorów pokazała chemię razem w poprzednich filmach. W tym momencie są to dwaj najbliżsi współpracownicy Baumbacha – i oczywiście są to również dwaj najwspanialsi pracujący aktorzy.
White Noise chce być zabawny, ale brakuje mu katalizatora. W tym przypadku – zrobienia filmu o śmierci.
Ale podczas gdy Cheadle jest w stanie ożywić nienaturalny dialog DeLillo, Driver i Gerwig spłaszczają go. Każdy z nich nadaje swoim wypowiedziom suchy, melancholijny afekt, który jest trochę zbyt słodki, by mieć duży emocjonalny oddźwięk. Można by argumentować, że o to właśnie chodzi: chorobliwa obsesja ich bohaterów – w połączeniu z natrętnymi bodźcami amerykańskiego życia – pozbawiła ich uczuć. Ale my jako widzowie nie powinniśmy pozostać beznamiętni. Są w filmie momenty – koszmar Jacka, kiedy wchodzi na dach, by spojrzeć na pióropusz dymu – które mają przekazać niepokój bohaterów. Jednak w rękach Drivera i Gerwig ten niepokój nigdy nie jest namacalny. Aktorzy nie zarażają nas swoim strachem. I bez poczucia że strach przed śmiercią, obawom Jacka i Babette brakuje rezonansu.
Czy muzyka zabija Biały Szum’s Momentum?
Emocjonalne rozłączenie wykracza poza Biały Szumdwóch głównych bohaterów. Magiczna sztuczka DeLillo polegała na uczynieniu książki jednocześnie autentycznie mroczną i drapieżnie komiczną. W filmie Baumbacha obie te cechy – zwłaszcza ta pierwsza – są wyciszone. Ta względna nuda może po części wynikać z subtelnego wykorzystania muzyki w filmie
Baumbach zaangażował Danny’ego Elfmana do stworzenia minimalnej ścieżki dźwiękowej, która dźwiękowo podkreśla biały szum współczesnego (lub teraz już półwspółczesnego) życia: domowe sprzeczki, szum urządzeń, nieustanne gadanie telewizora. Partytura funkcjonuje jako ukłon w stronę muzyki, którą można było usłyszeć w blockbusterach, które zdominowały lata 80 Jak powiedział Elfman Variety, „Wcześnie, [Baumbach] powiedział: 'Chcę mieć wpływy z lat 80-tych, wpływy elektroniczne, ale nie jawnie konkretne. Wyobraź sobie, że łączymy coś pomiędzy Giorgio Moroderem i Tangerine Dream z Aaronem Coplandem.” Partytura, którą udało im się stworzyć, jest zdatna do przyjęcia jako pastisz, ale muzyka nie robi zbyt wiele, by wzmocnić zabawne momenty filmu i spotęgować te mrożące krew w żyłach
Muzyka – lub jej brak – również, jak podejrzewam, hamuje rozmach filmu. Jak na film, który nieustannie wprawia swoich bohaterów w ruch – buszujących po domu, buszujących po supermarkecie, uciekających z miasta, dążących do przemocy – jest to film, w którym nie ma miejsca na żadne z tych rzeczyWhite Noise zatrzymuje się i rusza bardziej niż Chevy utknięte w rzece. Napięcie i adrenalina podjudzane w filmie LCD Soundsystem-sountracked trailer nigdy do końca nie przekłada się na sam film. (A przynajmniej nie przekłada się, dopóki LCD nie zacznie wykonywać „new body rhumba” podczas sekwencji kredytowej) Zwłaszcza druga połowa filmu się wlecze. Nie jest to spowodowane brakiem akcji. Ujawniony zostaje romans! Strzelają z pistoletu! Biały Szum chce być zabawny, ale brakuje mu katalizatora. W tym przypadku zrobienie filmu o śmierci nie usprawiedliwia jego braku życia
To powiedziawszy..
Proszę, streamerzy i studia, inwestujcie dalej w tego typu ambitne, niefranczyzowe filmy – czy to od Baumbacha, czy od któregoś z jego wielu utalentowanych rówieśników White Noise może nie do końca udaje się wylądować, ale nawet sposoby, w jakie zawodzi, są ciekawsze niż w przypadku wielkobudżetowych filmów ostatnich lat. Ja z kolei chciałbym zobaczyć, jak Baumbach ma szansę rozbić jeszcze kilka samochodów.
Max Cea
Max Cea jest pisarzem mieszkającym na Brooklynie. Jego prace pojawiały się między innymi w GQ, Vulture i Billboard.
Ta zawartość jest importowana z OpenWeb. Możesz być w stanie znaleźć tę samą treść w innym formacie, lub możesz być w stanie znaleźć więcej informacji, na ich stronie internetowej.