Justin Cronin nie ma pojęcia, skąd biorą się jego historie. Zapytany, mówi o „głębokim gulaszu nieświadomego umysłu” i przypisuje sobie zasługi nauczyciela kreatywnego pisania, który powiedział mu, że jego zadaniem jako pisarza jest „siedzenie przy klawiaturze, kiedy historia przychodzi z góry.” Cronin oferuje anegdoty i rozpoznaje inspiracje, ale jest szczery co do prawdziwej tajemnicy, która leży u podstaw jego pracy. Więcej niż szczery, w rzeczywistości: jego powieści aktywnie próbują rozwikłać tę tajemnicę i odpowiedzieć na pytania dotyczące pochodzenia, wpływu i długowieczności ludzkiego opowiadania. Jego megapopularna trylogia, The Passage, może być mieszanką wampirzego horroru, apokaliptycznego science fiction, powieści przygodowej i westernu, ale w swoim tematycznym sercu jest to opowieść o tym, jak opowieści stają się czymś więcej niż opowieścią. Można powiedzieć, że jest to opowieść o tym, jak rodzą się religie.
Cronin uzupełnił trylogię w 2016 roku o Miastem Luster. Zakończyła ona niezwykły wyczyn, trylogię, którą Stephen King nazwał „jednym z największych osiągnięć amerykańskiej fantastyki.” Licząca prawie milion słów, obejmująca wieki ludzkich zmagań, z ogromną obsadą postaci, ze zrozumiałych względów pozostawiła autora „dość spętanego” Zamiast zagłębiać się w kolejną książkę, postanowił poczekać, „aby zobaczyć, co powstanie organicznie” w jego wyobraźni. To, co w końcu powstało, wydaje się na początku zupełnie inną powieścią niż poprzednie.
Jak twierdzi autor, jego najnowsza odsłona, The Ferryman, to „thriller, kryminał, powieść spiskowa i spekulatywna fikcja w tradycji sci-fi złotego wieku” Książka wita nas na Prosperze, wyspiarskim państwie zasłoniętym od reszty zniszczonego świata. Proctor Bennett, pełniący rolę przewoźnika, ma za zadanie eskortować Prosperów na ich „powtórne spotkanie” W tej miejskiej idylli nikt tak naprawdę nie umiera. Starsi, niedołężni i nieszczęśliwi udają się w podróż łodzią do Żłobka, gdzie wspomnienia zostają wymazane, ciała odnowione, a życie zaczyna się od nowa. Oczywiście każdy, kto ma choćby pobieżne pojęcie o fikcji gatunkowej, od razu rozumie, że nic nie jest takie, jak się wydaje. Po niepokojącym spotkaniu z własnym ojcem, Proctor wyrusza w odkrywczą podróż, której stawką jest egzystencjalna eksplozja.
Błyszcząca, anodyzowana Prospera to wszechświat i kilka gatunków z dala od apokaliptycznego grunge’u z The Passage, ale fascynacja Cronina czasem, prawdą i opowiadaniem historii nie przygasła. Nie da się tego opisać bez zdradzania niektórych elementów The Ferryman’najbardziej WTF rewelacje, z których jest wiele. W rzeczywistości jest to rodzaj książki, która zamienia wywiad w balansowanie na brzytwie pomiędzy spoilerami. Podczas godzinnej rozmowy, Cronin i ja martwimy się o to, ile możemy zdradzić, nie psując magicznej sztuczki. Postawiliśmy na ostrożność.
Wszystko jednak w końcu wraca do zasad opowieści. I o tym Justin Cronin ma wiele do powiedzenia, nawet jeśli nadal nie jest pewien, gdzie iskra naprawdę pochodzi. Ten wywiad został zredagowany dla długości i przejrzystości.
ESQUIRE: Spędziłeś dekadę pisząc m.in The Passage. Czy czuło się dziwnie, pracując nad nową książką, po tak długim czasie spędzonym na pisaniu w tym samym uniwersum?
JUSTIN CRONIN: Każde pisanie czuje się w pewien sposób tak samo, ponieważ twoje zadanie jest zawsze takie samo: być interesującym i stworzyć psychologiczną wiarygodność w jakimkolwiek scenariuszu, z którym pracujesz. Zawsze stawiałem bohaterów na pierwszym miejscu i myślałem o nich w kategoriach prawdy o ludzkiej złożoności. To jest zawsze moje pierwsze stanowisko. Ale w The Ferryman, nie miałem już luksusu, by moi bohaterowie biegli po życie w każdej minucie dnia. W The Passage, mortal peril na co dzień to podstawowa okoliczność całej trylogii. To świetne narzędzie charakterystyki, bo jeśli ludzie biegną po życie, to nie mogą nie być sobą. Natomiast w przypadku The Ferryman, sprawy fabuły i postaci polegały na znacznie subtelniejszych efektach.
Czy była to celowa zmiana biegów? Szansa na opowiedzenie innego rodzaju historii?
Nie jestem zbyt taktycznym karierowiczem. Uważam, że powinieneś napisać książkę, która cię o to prosi. Jestem też dość powolnym pisarzem i to była zdradliwa książka do napisania, bo opiera się na wielkim ujawnieniu. Masz dojść do momentu w tej powieści, który sprawi, że czubek twojej głowy wyleci w powietrze. Upewnienie się, że zasłużyłem na to prawo, było skomplikowaną sprawą. Robiłem szkic za szkicem, aby upewnić się, że wszystko jest zgodne.
Jednak, tak różne jak The Ferryman oraz The Passage wydają się, oba są zapewne o tym, jak mitologizujemy przeszłość, by zrozumieć naszą teraźniejszość.
Tak. The Passage jest o tym, jak z czasem ludzka historia staje się fundamentem dla kulturowego znaczenia. Nie ma znaczenia, czy nazwiemy to religią, mitologią czy rodowodem; w przeszłości byli zwykli ludzie, którzy stali się więksi niż życie i nadali znaczenie społeczeństwom. Łatwym przykładem dla Ciebie, jako Brytyjczyka, byłby Król Artur. W rzeczywistości był on prawdopodobnie brzydko pachnącym facetem, który mieszkał na brudnym wzgórzu, ale który był całkiem dobry w powstrzymywaniu niektórych anglosaskich najazdów i dawał kulturze celtyckiej podstawy do przetrwania. Ale to był tylko facet. The Passage podejmuje to pytanie w odniesieniu do religii przyszłości, tysiąc lat w przód. W The Ferryman, pytanie „jak to zostanie zapamiętane” staje się dość jednoznaczne. Bardzo się cieszę, że zauważyłeś ten związek.
Czy to coś, co cię interesuje? Jak historia funkcjonuje na dużych przestrzeniach czasowych?
Pod pewnymi względami jest to sprawa osobista. Niedawno skończyłem sześćdziesiąt lat, co było dla mnie szokiem! Przyszło mi do głowy, że dla moich dzieci niewiarygodnie osobliwy i prymitywny świat dzieciństwa moich rodziców, w latach trzydziestych i czterdziestych, jest tym samym, co moje własne dzieciństwo w latach siedemdziesiątych. Zawsze jesteśmy czyjąś przeszłością. Z upływem czasu ta przeszłość staje się coraz głębsza. Z wiekiem stało się to sprawą, która mnie interesuje, może nawet głęboko obsesjonuje. Masz poczucie, że jesteś zrzucany ze sceny, tak jak pewnego dnia moje dzieci i ich dzieci będą zrzucane ze sceny. Kiedy pisałem The Passage oraz The Ferryman, Myślałem o tym, że każde ludzkie życie jest tylko tym maleńkim przebłyskiem w przepastnej masie czasu, zarówno przeszłego, jak i przyszłego. To okazja do wielkiej pokory, ale i zachwytu.
Zawsze jesteśmy czyjąś przeszłością.
I jest cud w The Ferryman. Przy wszystkich swoich dreszczach i kryzysach egzystencjalnych pozostawił mnie z taką nadzieją na przyszłość.
Tak ma być. Innego dnia w wywiadzie zapytano mnie, jaka była dominująca emocja, którą chciałem, aby czytelnik poczuł. Moja odpowiedź brzmiała: podziw.
Czy masz jakiś wyraźny pomysł na to, jak lub dlaczego sama skala tej historii przyszła ci do głowy?
Gdzie pochodzi, to jedna z tych wielkich tajemnic podświadomości i wyobraźni. Ale pamiętam co się stało. Spacerowałem w ładną, gwiaździstą jesienną noc na Cape Cod i dwie rzeczy wydarzyły się w szybkim tempie. Po pierwsze, wpadło mi do głowy pewne słowo. Było to słowo, którego nie znałem i zdawało się pochodzić zupełnie znikąd. Tym słowem było oranios, który staje się otwartym sezamem słowa The Ferryman. W książce, gdy tylko usłyszysz to słowo, masz kłopoty i.. są kłopoty. W tym samym czasie w mojej głowie wylądowała scena starszego mężczyzny na molo, przeżywającego jakieś psychiczne załamanie. Słowo i scena wydawały się mieć ze sobą coś wspólnego, ale nie miałem pojęcia co. Musiałem się w tym przez jakiś czas marynować, a tak naprawdę to co robiłem, to czekałem na trzeci pomysł, który się z nimi zderzy. Tak zazwyczaj powstają moje książki: rzeczy, które nie wydają się być ze sobą powiązane, zderzają się, co rodzi nową rzecz. Nie mogę zdradzić, co to była za trzecia rzecz, bo to wielkie odkrycie.
A co z innymi wpływami? Powieść czuje się tak mocno wpisana w kanon science fiction sięgający ostatnich czterech czy pięciu dekad. Widzę Logan’s Run, Soylent Green, Total Recall, , „Matrix, nawet The Truman Show. Czy są jakieś konkretne teksty, które wpłynęły na Ciebie?
Tak na wszystkie wymienione przez Ciebie opowiadania, oprócz m.in The Truman Show, którego nie widziałem. Wszyscy porównują moją książkę do tego filmu i muszę go teraz obejrzeć, żeby móc się do niego odnieść. Ale wszystko inne, o czym wspominasz, było dla mnie absolutnie fundamentalnym tekstem w okresie dorastania. Urodziłem się w 1962 roku, więc stałem się czytelnikiem w jakiś realny sposób w latach 70. Soylent Green szczególnie należał do świętego tryptyku filmów sci-fi z epoki z gołą klatką piersiową Charltona Hestona. Pozostałe to The Omega Man oraz Planeta Małp (Planet of the Apes). Jakby się zastanowić, to dodałbym jeszcze m.in Planeta Małp do swojej listy referencyjnej. Była tam powieść Pierre’a Boulle’a, ale oryginalny film był chyba najważniejszym tekstem mojego dzieciństwa. Ten film zrobił coś, co The Ferryman ma na celu. Jest taki moment, w którym, retroaktywnie, wszystko w tej historii nagle nabiera sensu w sposób, z którego nie zdawałeś sobie sprawy. To jest ten rodzaj momentu, który chciałem stworzyć. Zawsze chciałem napisać ostateczny moment świętego gówna, kiedy czytelnik rzuca książką przez pokój w swego rodzaju przyjemności.
Oto porównanie, którego być może nie słyszeliście wcześniej. Książka, która The Ferryman najbardziej przypomina mi, choć fabularnie ma niewiele wspólnego, jest Kazuo Ishiguro Never Let Me Go.
Daj sobie podwyżkę. To było absolutnie po mojej myśli; kiedy usiadłem, pomyślałem: „Chcę to zrobić tak, jak zrobiłby to Ishiguro” Po pierwsze, jest on bardzo bogatym stylistą, wnosi do języka ogromną wirtuozerię. Ponadto, jeśli spojrzysz na Never Let Me Go oraz Klara i Słońce, to obie pierwszoosobowe narracje ludzi, którzy żyją całkowicie wewnątrz systemów, które są dla nas egzotyczne, ale dla nich zupełnie zwyczajne.
To, co łączy wszystkie te referowane historie, to napięcie między prawdą a kłamstwem, albo błędne postrzeganie rzeczywistości. To właśnie jest sednem The Ferryman, też. Czy ta niepewność jest dla Ciebie przerażającym pomysłem?
Tak, to najbardziej niepokojąca myśl, jaką można mieć, czy to osobiście, czy jako kultura. Z czego składa się wszechświat? Czym jest rzeczywistość? Przez wieki mieliśmy religie, które odpowiadały nam na te pytania, ale im bardziej zagłębiamy się w naukę, tym dziwniejsza staje się rzeczywistość. Nie tak dawno temu ludzie wprowadzili pomysł, że wszystko jest symulacją. Jest to niepokojąca idea, która dała początek takim książkom jak Emily St. John Mandel Sea of Tranquility. Dla mnie najbardziej niepokojącym pojęciem jest nieskończoność. Idea wszystkiego naraz, wszędzie, w każdym kierunku. To świetna nazwa dla świetnego filmu, ale nawet jako dziecko jest to idea, która osiadła na mnie jako źródło ostrego niepokoju.
Czy ten niepokój wynika z tego, że jesteś pisarzem? Przecież nieskończoność to nieograniczona przestrzeń do wypełnienia. W końcu musi to zmuszać do konfrontacji z granicami wyobraźni?
Być może. Większość pisarzy próbuje wypełnić pustkę, znaleźć wzorce. Życie sprawia wrażenie ogólnie nieuporządkowanego. Jest słabo zorganizowane i nie nadaje sensu zbyt łatwo. Większość życia to odbieranie prania na sucho i stanie w kolejce do kina. Pisarze i ludzie kreatywni, jak sądzę, mają dodatkowy impuls do uporządkowania życia. Dochodzenia do wniosków na temat rzeczy. Historie mają początek, środek i koniec, ludzkie życie również, ale często zakończenie wydaje się arbitralne. Ludzkie życie jest zazwyczaj jak kiepsko napisana powieść.
Ludzkie życia generalnie czują się jak kiepsko napisane powieści.
Wśród wszystkich elementów, które wyobrażasz sobie, aby wypełnić świat The Ferryman, chyba najbardziej mrożącym krew w żyłach jest tracker zdrowia, który każdy Prosperan ma wbudowany w ramię. Jeśli ich samopoczucie spada poniżej pewnego policzalnego stopnia, są z całą mocą upominani. Czułem się jak komentarz do naszego obecnego odrzucenia choroby i nieszczęścia jako w jakiś sposób „złego”
Całkowicie. Nie ma sztuki bez cierpienia; nie ma radości bez strachu i straty. Kontrapunktowa natura istnienia, przeciwieństwa siedzące obok siebie, jest źródłem słodko-gorzkiego piękna życia. W Prosperze wszyscy mają coś, co można podłączyć, co mówi im o samopoczuciu. Mówi im, że doświadczają życia w pełni, podczas gdy oczywiście jest to dokładne przeciwieństwo tego, co robią. Nikt nie chce tragedii, bólu i smutku; to nie jest zabawa. Wyobraźmy sobie jednak świat, w którym udaje nam się wyrugować wszystkie te rzeczy. Czy nie byłby to martwy świat? Co to za życie? Łatwe, jak sądzę. Ale nie wydaje się, żeby było to życie, które czuje się naprawdę bogate i wzbogacone przez zderzenie przeciwieństw. W obecnej modzie na dbanie o siebie, słowo „ja” jest największym słowem. Jeśli podkreślić to słowo nieco mocniej, cała fraza ujawnia się jako może nieco odpychająca.
Wśród bardzo wysokiej architektury fabularnej w książce, jak ważne było utrzymanie koncentracji na człowieczeństwie?
Tak, maszyny mogą być straszakiem. Książka z fajnym gizmo jest fajna; ja naprawdę lubię gizma. Uwielbiam podróże w czasie, potwory i apokalipsy, ale często książki z fajnym gizmo to krótka radość, a potem odkłada się je na bok. Książka z człowieczeństwem łatwiej zapada w pamięć. Chcę się bawić, oczywiście, ale sposób, w jaki odnoszę się do książek, zawsze polegał na proszeniu książki o pomoc w zrozumieniu mój życie.
To ciekawe, biorąc pod uwagę, że napisałeś książkę z punktu widzenia postaci, która nie rozumie prawie nic z realiów własnego życia. Czy wiedziałeś, dokąd to zmierza, kiedy zaczynałeś?
Najważniejszą rzeczą dla mnie przy pisaniu powieści jest wiedza, jak się ona kończy. Jeśli wiem, jak się kończy, mogę zorganizować wszystko w historii w kierunku tego końca, często pracując w kierunku samej linii końcowej. The Passage trylogia, na przykład, to prawie milion słów, ale nie długo po rozpoczęciu pierwszej książki stałem na parkingu supermarketu, kiedy ostatnie zdanie całości wpadło mi do głowy. Nie tylko ta ostatnia scena, ale jej właściwy język. Przez siedem lat pisałem w kierunku tego zdania.
Nauczyłem się tej zasady od faceta, który opowiedział świetny dowcip na rekolekcjach dla pisarzy. Byłem nowy w tej grupie i wszyscy mówili do tego faceta: „Opowiedz dowcip o kozie”. Opowiedział go i był przezabawny, ale przez cały tydzień słyszałem go kilka razy i za każdym razem był trochę inny. Powodem, dla którego mógł to zrobić – i nadal opowiadać go za każdym razem – było to, że miał puentę. Był lokalnym bogiem żartu i wiedział, dokąd on zmierza. Do pewnego stopnia jest to temat The Ferryman, że rzeczywistość potrzebuje autora. Nie może być po prostu arbitralna. Potrzebuje lokalnego boga, inteligencji, która by jej przewodniczyła.
A co z twoim życiem? Czy wolisz żyć w świecie szczęśliwego błędnego postrzegania, czy też jesteś przywiązany do zimnego, twardego reala?
Och, dajcie mi świat analogowy. Byłbym w nim szczęśliwszy, jak sądzę. Właściwie nie, jestem całkiem pewien, że tak. Doszedłem do takiego punktu w życiu, że kapitalizm jest zainteresowany tylko moją zdolnością do kupowania farmaceutyków i produktów finansowych, więc po prostu będę się wychylał.
Neil McRobert
Neil McRobert jest pisarzem, badaczem i podcasterem, specjalizującym się w horrorach i innych mrocznych tematach spekulacyjnych; jest gospodarzem i producentem podcastu Talking Scared.